Po chwili nieobecności Yanusa z wody wyłoniła się Daphne. Reszta zaczęła z nią rozmawiać, jednak ja byłem skupiony na tym, że mój przyjaciel nie wynurzył się jeszcze z wody. Nagle zauważyłem ruch w wodzie. To był on, jednak goniły go jakieś ryby. Widziałem jak próbuje przed nimi uciec, jednak one zawzięcie go goniły. Postanowiłem skorzystać z mojej broni i pomóc przyjacielowi. Wiedziałem, że strzały nie zachowają się tak samo jak w powietrzu, jednak to ja byłem tym najlepszym łucznikiem. Dobrze wiedziałem, że przy mnie Joyride może się schować. Więc poprostu strzeliłem jak najlepiej mogłem. Udało mi się zestrzelić wszystkie ryby, jednak nagle coś zabrało Yanusa w dół. Po chwili na szczęście pojawił się ponownie na horyzoncie. Widziałem jednak, że kończy mu się powietrze. Nigdy tego nikomu nie powiedziałem. Jednak mimo tego co potrafiłem, bałem się wchodzić do wody. Chciałem mu pomóc jednak wiedziałem, że mogłoby to się skończyć naszą wspólną śmiercią. Tak o to patrzyłem jak mój przyjaciel, w którym byłem zakochany umiera. Byłem załamany, nic nie mogłem zrobić. Odebrało mi dech w piersiach. Mogłem zawołać resztę, jednak byłem zbyt załamany. Jedyne co robiłem to klęczałem i cicho płakałem. Yanus umarł, a ja poczułem złość. Dlaczego go tam puścili samego? Przecież Variabilis mogła zmienić się w rybę i tam popłynąć. Ze złości zacząłem atakować kogo popadnie. Krzyczałem jakieś bzdury. Czułem się bezsilny. Chciałem za wszelką cenę coś zrobić. W tym momencie moją rękę chwycił Aithior.
- Rozumiem, że straciłeś kogoś dla ciebie ważnego. Byłeś bezsilny. Teraz zapewne czujesz rozpacz. Obwiniasz siebie za to, że on umarł. Uważasz, że powinieneś to być ty - on miał rację, jednak skąd on wie tyle o moich uczuciach w środku?
- Skąd to wiesz?
- Przeżyłem podobną sytuację - powoli chowałem moją broń i siadałem. - Kiedy byłem jeszcze na tamtym świecie przyszedłem do mojego brata. Był on królem krasnoludów. Sagen poprosił mnie abym przekonał wszystkie gatunki na ucieczkę tutaj, do Mitrii. Na koniec chciałem, aby zostały krasnoludy. Opuściłem ich dawno temu, ponieważ nie chciałem żyć w kopalni i w niej pracować. Wolałem być jak wikingowie, więc do nich dołączyłem. Wtedy chciałem w końcu odnowić moje relacje z bratem. Miałem wrażenie, że on mnie znienawidził z powodu moich poczynań. Po uzgodnieniu ucieczki do Mitrii zaatakowali nas ludzie. Chciałem ich spowolnić atakując ich od tyłu. Okazało się to złym pomysłem. Część grupy po prostu odłączyła się od armii i zaczęła walczyć ze mną. Uciekłem od nich i pobiegłem do mojego brata. Walczył on sam. Zaatakowało go wielu ludzi. Biegłem do niego jednak ciągle ktoś mi to utrudniał. Kilka atakujących udało mi się zestrzelić, jednak jak przybiegłem do niego zobaczyłem go martwego na ziemi. Wtedy poczułem rozpacz. Potem nie do końca pamiętam jak, ale zniszczyłem całą armię wroga. Obwiniałem się wiele dni za jego śmierć. Potem udało się Sagenowi uświadomić mnie, że nic nie mogłem zrobić i to nie moja wina. Obwinianie się za coś na co nie ma wpływu było najgorszym co mogłem robić wtedy. Teraz podobne uczucie czuje też Daphne. Nie ma ona smoka, który by ją uzupełniał. Potrzebujemy wskrzesić Joyride. Niestety aby to zrobić musimy odłożyć jajo na słońcu. Niestety aby odłożyć tam jajo ktoś musiałby być bliżej słońca, a dokładniej praktycznie na nie wskoczyć. Daphne może tylko podlecieć dosyć blisko niego, jednak aby je odłożyć ktoś musiałby zeskoczyć z niej razem z jajem. Ona powinna się po chwili wykluć, nie powinno się jej nic stać, bo jest ona odporna...
- Chciałbym was przeprosić za moje zachowanie - przerwałem Aithiorowi. - Byłem chamski, samolubny, rozumiem, że wiele z was mnie nie polubiło. Chciałbym się poświęcić i odłożyć to jajo na jego miejscu. W ten sposób zrekompensuję swoje winy i oddam swoje życie dla dobra reszty.
- Wiesz, że nie musisz tego robić?
- Tak, jednak zdecydowałem tak i nie zmienisz mojego zdania. Kiedy lecimy?
Komentarze
Prześlij komentarz